Zamawiający może, jeśli ma wątpliwości, że cena oferowana przez zul na przetargu jest rażąco niska, poprosić go o dokładne wyliczenie swojej stawki.

Wiadomo przecież, ile wynosi pensja minimalna, jakie są obciążenia jeśli chodzi o ZUS i inne opłaty. Jeśli zulowiec dał na pakiecie wartym 300 tys. zł ofertę o 100 tys. zł niższą od wartości, jaką nadleśnictwo przeznaczyło na realizację zamówienia, to trudno będzie mu udowodnić, że da radę legalnie to zamówienie wykonać.

Legalnie, to znaczy dzięki ludziom, którzy nie są zatrudnieni na czarno.

Nadleśnictwo przecież wyceniając wartość zamówienia zrobiło to, musimy w to wierzyć, rzetelnie. Jeśli już, to raczej zaniżając niż zawyżając tę kwotę. A tu zul jeszcze ją tak radykalnie obniżył.

Potrzebne jest tylko jedno: zdjęcie klapek z oczu nadleśniczych, którzy dla doraźnej korzyści (te 100 tys. zostanie na koncie LP) nie patrzą na krzywdę ludzi (tych pracujących na czarno), ani na krzywdę lasu (tacy robotnicy nie zrobią dobrze czyszczenia).

Jeśli nadleśniczy klapki z oczu zdejmie i poprosi o udowodnienie oferenta, że nie zaproponował rażąco niskiej ceny, to jest szansa, że coś się na polskim rynku usług leśnych zmieni.

Nadleśniczy musu i też jednak stawiać takie warunki udziału w przetargu, aby firma działająca nielegalnie miała trudno je spełnić. A można to robić. Wystarczy chcieć.

 

I nie wolno ciągle powtarzać: "To nie moja wina, winne jest prawo zamówień publicznych". Bo to nie jest cała prawda. To najwyżej półprawda, czyli po góralsku "gówno prawda".

A więc klapki z oczu, Panowie Nadleśniczowie!

firmylesne.pl
P.s. Tekst ten nie dotyczy tych, co prawda ciągle nielicznych, nadleśniczych, którzy klapek na oczy nigdy nie zakładali i zawsze dbali o uczciwą konkurencję na rynku usług leśnych.

 

A dba się o nią nie przez puszczanie sprawy na żywioł (czyli 100% cena bez żadnych wymogów dla startujących firm - ale przynajmniej inspektor się nie przyczepi), lecz przez eliminowanie firm działających poza prawem i tylko dzięki temu tańszych.